Targ w St. Jacobs. U Menonitów…kupiłam skaczące pajączki “Made in Poland”

Gdyby Maryla miała o 100 lat mniej i wybrałaby się dzisiaj do St. Jacobs to śpiewałaby “Dziś parawdziwych Menonitów już nieeeeeee ma ” 🙂 . No bo na targu w St. Jacobs zbyt wielu ich już faktycznie nie ma. Giną w tłumie. Pan sprzedający pajączki skaczące na końcu kabelka ( Made in Poland!) stoi obok pani sprzedającej zabawki “Made in China”, dziewczyny handlującej afrykańskimi maskami (też Made in China) i plejadą innych handlarzy, co chwila nawołujących klientów, oglaszając super jakość swoich towarów. No nic w tym generalnie złego, tylko ja, naiwna wyobrażenie miałam mniej więcej takie:

“St. Jacobs Farmers Market: przyjemne miejsce targowe, gdzie lokalni producenci zdrowej żywności ( w tym w większości lokalni Menonici) sprzedają tony warzyw, owoców, jajek prosto z od kur hasających po łączce i wcinających roślinki i dżdżownice. Menonitki handlujące świeżymi wypiekami i chlebem pieczonym o poranku”.

Zanim napiszę, czemu to wyobrażenie zostało zupełnie zbeszczeszczone wspomnę o pozytywnych stronach wyjazdu:

  1. Duży targ, kilku prawdziwie lokalnych sprzedawców ( W co ja się wpakowałam? Po co mi cały, wielki kosz ogórków?! Aaaa, teraz zamiast się relaksować będe w upale, do północy kisić je i siebie)
  2. Smaczne warzywa; w końcu pojawiły się pyszne, pachnące słońcem pomidory!
  3. Wybór pierdołów z całego świata. Teraz moja rodzina jest szczęśliwym posiadaczem dwóch skaczących pajączków z naklejką “Made in Poland”!; dojechały do domu mimo kilku gróźb wyrzucenia ich przez okno w drodze powrotnej. na dowód filmik ( kto miał takiego pajączka w Polsce? 🙂 )
  4. To całkiem fajna wycieczka, jeśli  wizytę na targu zaplanuje się już po zwiedzaniu uroczych, okolicznych miasteczek (ale nie przed i w upale, bo w nagrzanym do szcześćdziesięciu stopni samochodzie żadna sałata ani szynka nie wytrzymają)

Teraz negatywne strony wyjazdu….

Żeby było jasne, nie chodzi mi tak naprawdę o to, że Menonitów zbyt wielu nie ma, bo nie o to chodzi, żeby traktowałać  ten mały targ i jego sprzedawców jak skansen. Pojechałam po prostu, myśląc że będzie tak zdrowo  i miejscowo – Menonici i inni lokalni rolnicy. Cóż….Po pierwsze, jeśli rolnik przyjeżdża do St Jacobs znad Niagary i z innych części prowincji, to już nie jest lokalnie. Mango też w Ontario nie rośnie, a na targu jednak można je kupić. Ceny na wiele produktów bardzo wysokie, co jeszcze rozumiem, bo przecież świeżo zerwane i od producenta ale zdziwiło mnie troszkę to, że wśród sprzedający nie było żadnej konkurencji cenowej. Dziewczyna handlująca toną nadmuchanych bułek i chlebów też raczej nie wyglądała mi na małego, lokalnego producenta sprzedającego super jakości chleby ze zbóż, które szumiały na okolicznych polach. Tak, kilka Menonitek handlowało własnym rękodziełem ale na jedną z nich przypadało 10 handlarek sprzedających chińskie ciuszki dla dzieci, koszyki, kapelusze, chińskie zabawki, pani Polka, handlująca biżuterią z bursztynu!…Ot, takie wielkie targowisko. A ponieważ w sobotę rano  zapełnione ono było olbrzymimi tłumami Torontończyków, Hamiltończyków, i innych mieszkańców wielkich miast, przeciskanie się między stoiskami ( szczególnie w budynku), nie było doświadczeniem zbyt przyjemnym. Co robiły tłumy oprócz kupowania owoców, kowbojskich butów i czapeczek? No jadły! Na każym kroku! Jejku, może jestem zbyt wybredna ale oprócz nieczęsto spotykanego stoiska ze smażonymi jabłkami w cieście (podawanymi z waniliowymi lodami)

i kilkoma smakołykami rozsianymi tu i ówdzie, reszta to targowizna….hot dogi, pizza, chińszczyzna, jedzenie karaibskie.. nic, czego nie możnaby znależć w każdym centrum handlowym na obrzeżach miasta. Nawet ciasta sprzedawane na większości stoisk trochę podejrzane (“homemade”? No może, ale czereśnie w cieście nie są normalnie aż tak czerwone 🙂 ) Spróbowałam dżemy ze stoiska Menonitek z myślą: ” Oooo, truskawkowy! Na pewno będzie pełen truskawkowego smaku i cząsteczek truskawek!”. Wasze podejrzenia są słuszne: nie był… ( Chociaż chrzan, przyznaję, był przedni).

Jest szansa na to, że po prostu wymyślam i zbytnio krytykuje ale staram się być szczera. Według mnie, wyjazd do St. Jacobs tylko na targ nie jest najlepszym pomysłem na spędzenie sobotniego przedpołudnia ( swoja drogą może w czwartki jest trochę lepiej?). Targi warzywne można znależć w sobotnie poranki w każdym mieście, a spragnionym autentycznych, lokalnych wyrobów, torontoński St. Lawrence market dostarczy tych samych ( albo i o wiele lepszych) wrażeń.

Dziś zdjęcia paskudne, przepraszam,  ale aparat przypadkiem został w domu a moja komórka pamięta jeszcze czasy, kiedy ten targ był jeszcze czymś interesującym 🙂

You may also like...